Pancerni w przestworzach

przez | 3 października, 2016

Gdy Hitler nabrał apetytu na to, aby w skład III Rzeszy wchodził cały Związek Radziecki stało się jasne, że Armia Czerwona potrzebuje nowej, bardzo skutecznej broni. Największym problemem było lotnictwo, które miało do dyspozycji przestarzałe maszyny – wolne i nieodporne na ataki przeciwnika. Na szczęście radzieckie czołgi od czasu „Cara”  znacznie zmieniły się i to one były, obok piechoty, głównym orężem w walce z wrogiem. Niestety czołgi były zbyt powolne wobec coraz szybszych bombowców. Przewaga Armii Czerwonej na lądzie nie kompensowała braków w powietrzu. Front zaczął się przesuwać.

Na przełomie 1940 i 1941 roku, kiedy naziści szli na wschód, stało się jasne, że sama ciężka broń już nie wystarczy. Potrzebna  jest latająca forteca – duży bombowiec, który ostudzi zapędy nazistów. Niestety, nawet najlepszy samolot nie jest odporny na ostrzał i trafiony ma nikłe szanse na bezpieczne lądowanie. Co innego czołg, którego ciężki pancerz wytrzymuje grad pocisków małego kalibru. A może połączyć zalety samolotu i czołgu? W ten sposób powstanie machina wojenna sprawdzająca się na polu walki oraz w powietrzu. Pomysł szaleńca? Niekoniecznie …

Na pomysł latającego czołgu wpadł Oleg Antonow w 1941 roku. Pomysł był prosty – do czołgu T – 60 zamontować ogon oraz skrzydła.  Jest jednak „coś”, co trudno pokonać – masę. Czołg waży przynajmniej kilkanaście ton a jego silnik z trudem napędza go na utwardzonej nawierzchni, więc o lataniu można tylko pomarzyć.  Dla Antonowa nie był to żaden problem. Po prostu pancerz ograniczono do niezbędnego minimum (właściwie wcale go nie było) a odczepiane płaty pokryto płótnem. W ten sposób wykorzystano “efekt psychologiczny” nowej broni.

“Come fly with me …”

AntonovA40

Źródło: tech.wp.pl

Prototyp ukończono w kwietniu 1942 roku. Oblot latającego czołgu odbył się 2 września. Nie, nie było żadnej widowiskowej katastrofy. Podczepiony pod bombowiec TB-3, czołg wzbił się w powietrze. Twór pilotowany przez Siergieja Anochina został odczepiony od bombowca, w powietrzu silnik oraz gąsienice zostały uruchomione i po krótkim locie czołg bezpiecznie osiadł na twardym gruncie. Po odczepieniu ogona i skrzydeł można było rozpocząć jazdę. Rozwiązanie okazało się użyteczne. Pojazd działał, ale należało unikać ostrzału, co na polu walki jest wyjątkowo trudne.

Makieta czołgu – doczepiany element

pobrane (4)

Źródło: gadzetomania.pl

Jakim cudem udała się próba? Po prostu dzięki niskiej masie konstrukcji. Czołg, który „na sucho” ważył 2320 kg trudno nazwać czołgiem – wagowo odpowiadał typowej radzieckiej limuzynie, czyli ZiS-owi. Powierzchnia nośna 86 m2 była na tyle duża, że pojazd mógł manewrować w powietrzu. Prędkość przelotowa 140 km/h nie była osiągalna dla żadnego czołgu, z wyjątkiem Christie – ten jednak nie wzbił się w powietrze, ale tyle osiągał na drodze. Co dziwne, nawet opór powietrza nie przeszkodził w locie. Ten ograniczono, gdyż w powietrzu lufa armaty była skierowana do tyłu.

Warto zwrócić uwagę na prostą konstrukcję skrzydeł. Pod, wspomnianym wcześniej, płótnem kryły się rozpórki oraz linki a cały stelaż wykonano z drewna (stal była towarem deficytowym). Dzięki  temu znacznie ograniczono ciężar oraz koszty wytworzenia. Cała „doczepka” miała być użyta tylko raz a na następny lot doczepiano nową. Na polu walki trudno wracać do miejsca „lądowania” i to zauważono już na etapie pierwszych rysunków.  Po 25 latach od słynnego „Cara” armia radziecka mogła się pochwalić oryginalną, i co najważniejsze, w pełni sprawną machiną wojenną.

Niestety z pomysłu zrezygnowano. Powód był prosty – brakowało dużych samolotów zdolnych wynieść tysiące czołgów w powietrze. Pomimo braku uzbrojenia konstrukcja była bardziej odporna na ostrzał niż lekkie pojazdy łączności a uzbrojenie pozwalało odpowiedzieć na zaczepki wroga. Choć to wydaje się niemożliwe, desant z powietrza taką bronią byłby skuteczny. „Coś” w sam raz na potrzeby utworzenia drugiego frontu lub ataku na tyłach wroga. Do dziś latający czołg jest znany jako efekt nieskrępowanej radzieckiej myśli technicznej. Być może dzięki niej zakończono wojnę.