Światła, kamera, akcja … bum!

przez | 6 października, 2024

Wśród nas są bohaterowie, bohaterowie jednej sceny – tak zaczynam opowieść o kinie drogi. Amatorskie kino drogi od kilku lat jest bardzo popularne. Jego bohaterami są zwykle kierowcy. To dzięki nim możemy oglądać sceny rodem z filmów akcji. Przy takich amatorskich filmach sceny z „Cobra 11” to dziecięca kreskówka. Wszystko za sprawą małej, niepozornej kamery, którą montuje się tuż przy lusterku środkowym lub na kasku motocyklisty. To hit ostatnich lat – jest pamiętliwa i zawsze stoi na straży przestrzegania przepisów ruchu drogowego.

Najtańsze można kupić w cenie 100 zł a już pozwalają uchwycić sceny, na które producenci filmów wydają miliony a my mamy je (prawie) za darmo. To wszystko dzięki piratom progowym, potencjalnym samobójcom, dresiarzom, przedstawicielom handlowym, statecznym rosyjskim ojcom rodziny i innym, bliżej nieokreślonym wariatom drogowym. Im filmy bardziej drastyczne, tym lepiej. Być może dlatego polskie produkcje nie są tak popularne jak rosyjskie. W polskich zobaczymy głównie sceny stłuczek, ale w republikach postradzieckich to nie wystarcza.

Tam głównie mamy bohaterów jednowątkowych, którzy zagrali w jednej scenie a była to rola ich życia – pierwsza, najważniejsza i często ostatnia. W rosyjskich filmikach możemy podziwiać:

  • ludzi katapultujacych się z Łady – w sumie to normalne, bo nie zapinają pasów;
  • wybuchów – to normalne, gdy KRAZ robi z Łady … deskorolkę;
  • latające SUV-y, które wpadają do metra lub pobliskiego kanału;
  • stłuczki rosyjskich urzędników w ich Hyundaiach i Kiach (nuda);
  • dresiarzy w BMW (znajome, prawda?)…
  • i oczywiście bogaczy, którzy nie potrafią okiełznać swojego 500 – konnego potwora.

Ach, ci Rosjanie …

Źródło: Youtube

Filmy z serii „super auto, super idiota” to przy tym pikuś. Produkcje brytyjskie lub amerykańskie wobec tego są po prostu nudne. Patrząc na „youtubowe liczniki” można stwierdzić, że filmy drastyczne są najbardziej lubiane. Czy to oznacza znieczulicę, czy po prostu lubimy patrzeć na „rodzinny grill” – ludzi usmażonych żywcem w Ładzie po zderzeniu z pociągiem lub cysterną? Może po prostu chcemy dowartościować się – przecież nie jesteśmy złymi kierowcami, bo przecież są jeszcze gorsi. Trudne pytanie, prawda?

Patrząc na te sceny możemy poczuć, że nasze stłuczki to przy tym „Pikuś”. Nawet ilość tzw. „disco-bum” nie jest duża. Ba, nawet nie jeździ u nas dużo Kamazów ani Ład. Te pierwsze, jak powszechnie wiadomo, w „d… mają nasze 5 gwiazdek” – tak przynajmniej twierdzą znawcy tematu. Może niekoniecznie tam, ale na pewno w okolicach przedniego zderzaka, który nawet z mikrobusa potrafi zrobić pojazd wysokości Lamborghini. Zdolny ten Kamaz. Jego kierowca mniej, bo podobno chciał hamować, ale nie zdążył.

Najbardziej „drastyczne” filmy można zauważyć, że często nie są tak straszne jak zachwalał ich autor – strach jest skutecznym narzędziem marketingu. Są też takie, w których można naliczyć kilku klientów najbliższej kostnicy. Widzieliście kiedyś latające butle gazowe? Wypadek z wybuchem i latającymi butlami to hit internetu. 11 – kilowe fajerwerki latający po autostradzie robią wrażenie. Podobnie jak rosyjska milicja, która potrąca pieszego na pasach. A i oczywiście zderzenie pociągu towarowego z autobusem (podobno bez ofiar). Wynik zderzenia Matiza z pociągiem? Chyba nie trzeba przewidywać…

Filmy stały się zatem sposobem na zarobek. Z każdego tysiąca wyświetleń parę groszy wpadnie. Polskie dotychczas nie mają milionów wyświetleń. Najbardziej na dramacie ludzkim zarabiają filmowcy „wpadek bogaczy” – podobno mają dobre stawki. Jednak patrzeć na poobijane Lamborghini, Bentleya czy Ferrari nie jest fajnie. Aż serce boli od takiego widoku. Wolimy już „blaszaną mięsną kanapkę” z Łady. Ta, choć toporna czasem lepiej chroni swoich pasażerów niż drogie europejskie konstrukcje. Może radziecka technika nie jest taka zła?

Z roku na rok ilość filmików rośnie. Popularne serwisy aż puchną od drogowych wpadek – powstają różne kompilacje tych samych wypadków a pomysłowi Polacy do swoich produkcji próbują przemycić rosyjskie sceny grozy. Może i to działa na licznik, ale My nie jesteśmy naiwni. Możemy za to podziwiać „piękno naszej mowy ojczystej” – w ciągu kilku minut usłyszymy co najmniej kilkanaście razy „k…, ch…, pier….” i tym podobne słowa, które wszyscy znamy. To wzbogaca nasz zasób słownictwa, choć niektórych nie zna nawet profesor Bralczyk.

Dziś każdy ma możliwość nakręcenia filmu na miarę Oscara. Kamerki są tanie i mogą nam czasem pomóc, szczególnie przy stłuczce z tzw. „drogowym cwaniakiem”. Film nakręcony przy użyciu tego urządzenia może ostudzić jego zapędy do wyłudzenia odszkodowania. Okradając ubezpieczyciela tak naprawdę okrada nas wszystkich. Bądźmy filmowcami, bo przecież nikt nam tego nie zabroni. Starajmy się jednak nie grać w nich głównej roli, bo wtedy kto za nas odbierze Oscara za dokument roku?