Człowiek, który pokonał Bugatti

przez | 27 marca, 2017

Nazwisko Shelby kojarzone jest przeważnie z osobą Carolla Shelbiego – znanego kierowcy wyścigowego. Sygnowane tym nazwiskiem Mustangi od ponad 40 lat są oznaką najlepszych osiągów wśród całej gamy Forda. Na kartach najnowszej historii motoryzacji zapisał się również inny człowiek o tym nazwisku, Jerod (nie spokrewniony z Carollem), który dokonał niemożliwego – zbudował najszybszy samochód dostosowany do ruchu po drogach publicznych. Zrobił to przy pomocy pasjonatów i przy stosunkowo niewielkim budżecie.

Prace nad projektem zaczęto w połowie lat 90-tych. Dopiero kilka lat później, w 1998 roku firma została zarejestrowana pod nazwą Shelby Super Cars (SSC). Większość prac nad supersamochodem Jeroda wykonano w jego własnym, małym garażu a dopiero w momencie zainteresowania mediów znaleźli się sponsorzy i zaczęto myśleć o produkcji nie jednego a wielu egzemplarzy. Zanim uznano, że SSC Aero będzie już gotowe do jazdy mijały kolejne miesiące. Dopiero w kwietniu 2004 r. projekt Aero wreszcie uznano za gotowy do prezentacji.

Pod aerodynamiczną, a przez to niezwykle oryginalną karoserią, krył się centralnie umieszczony silnik będący rozwinięciem znanej konstrukcji GM. Był to “small block”, 8 – cylindrowy, widlasty i wyposażony w podwójne doładowanie. Z pojemności 6,35 litra udało się uzyskać rekordowe 1183 KM, czyli prawie 200 KM z jednego litra pojemności. Okiełznać taką moc nie było łatwo, gdyż samochód nie posiadał ABS-u, kontroli trakcji ani nawet poduszki powietrznej. Prowadzenie tego monstrum zależało tylko i wyłącznie od umiejętności kierowcy.

Jerod Shelby i jego Aero

jerod-shelby

Źródło: SSC North America

W 2004 roku pojawiły się pierwsze oficjalne informacje o nowym, 1001 – konnym Bugatti, które miało być najszybszym samochodem świata. I było. Pierwsze próby udowodniły, że Bugatti Veyron może osiągnąć ponad 400 km/h. Jarod świadom tego, że jego pojazd nie jest tak zaawansowany technicznie tak jak konkurent postanowił pokazać, że jego konstrukcja może osiągnąć tyle samo a nawet jeszcze więcej. Dalej udoskonalał swój pojazd, choć nadal miał spartańskie wyposażenie. Skupiono się na poprawie osiągów i stabilności prowadzenia.

W przeciwieństwie do Volkswagena, który dla potrzeb Bugatti udostępniał tor testowy, pierwsze próby SSC Aero odbyły się na zwykłej drodze stanowej. Kierowca testowy obawiał się o wypadek, gdyż auto nie było zbyt stabilne a dźwięk silnika docierał do kabiny przez co nie było słychać nawet własnych myśli. Na szczęście znaleziono rześkiego, 70 – letniego śmiałka, dla którego bardziej niż życie liczyło się przekroczenie 200 mil na godzinę. Mało tego, nie chciał założyć ciężkiego kasku i pojechał w bejsbolówce. Bugatti już mogło zaczynać się obawiać konkurenta.

Ustanowiony na torze testowym VW rekord Bugatti – 406 km/h uznawano za przełomowy moment w historii motoryzacji. Zaawansowana technologia pozwalała każdemu, nawet kierowcy VW Polo czy Golfa osiągnąć podobny rezultat. Samochód Jeroda wymagał od kierowcy znacznych umiejętności ale w zamian za to dawał większą frajdę z jazdy. 13 września 2007 r. kierownictwo VW poniosło porażkę – rekord został pobity i to nie przez Ferrari, Pagani czy innego, znanego producenta a przez SSC. Zaczął się wyścig pomiędzy amerykańskim “garażowcem” a niemieckim molochem.

Wnętrze SSC Aero – jeden z ostatnich egzemplarzy

ssc_ultimate_aero_tt-24

Źródło: ławka.pl

Osiągając na zwykłej drodze 414 km/h SSC stał się gwiazdą mediów. Choć już wcześniej znaleźli się ryzykanci, którzy po wpłacie 249 tys. $ stali się posiadaczami tego cacka, dopiero teraz cały świat dowiedział się o młodym, zdolnym konstruktorze i jego niezwykłym wyczynie. Mówiono, że jego pojazd powstał za cenę, jaką Bugatti płaci za koszt papieru do swojego biura. Istotnie, różnica pomiędzy budżetami była ogromna a Jerod nie miał żadnego wsparcia ze strony wielkich koncernów. Pomimo tego stworzył maszynę, która nie miała sobie równych.

Po prezentacji na salonie w Dubaju w 2008 r. zamówienia z bliskiego wschodu składano hurtem. Konieczna była budowa fabryki. W SSC zatrudniono specjalistów od stylizacji, silników i aerodynamiki. Choć Bugatti znowu odebrało rekord uzyskując 431 km/h Jerod się nie poddawał i dalej doskonalił swoją konstrukcję. Już w następnym egzemplarzu pojawiały się nowinki techniczne i coraz bogatsze wyposażenie – nie było dwóch takich samych SSC Aero. Wkrótce jednak okazało się, że wszystko, czego spodziewano się od Aero zostało już spełnione. Potrzebny był nowy cel – „coś” jeszcze szybsze i przede wszystkim ładniejsze.

Gdy uznano, że z Aero nie można nic więcej osiągnąć postanowiono zbudować nowy model, który miał jeszcze bardziej zdenerwować szefostwo Grupy Volkswagena. Do projektu bardzo aerodynamicznego nadwozia zatrudniono Jasona Castriotę, twórcę wielu z obecnie oferowanych przez Ferrari i Maserati (!). 17 lipca 2011 r. oficjalnie zaprezentowano model Tuatara, który dzięki 7 – litrowemu silnikowi o mocy 1350 KM będzie zdolny osiągnąć ponad 440 km/h. Będzie, gdyż jeszcze nie osiągnął pełni swoich możliwości. Auto nadal jest modernizowane.

SSC Tuatara

ssc-ultimate-aero-tt-2-4

Źródło: v10.pl

I tak na nowo zaczął się wyścig. Jak na razie to Bugatti wygrywa. Pytanie tylko, czy Jerod i jego upór pokona miliardowy budżet VW i nowego Chirona? A tak w ogóle, wyścig po najszybszy samochód zdolny poruszać się po drogach publicznych ma nie ma właściwie sensu. Na polskiej autostradzie (choć te raczej znamy tylko z nazwy) żaden zdrowy na umyśle kierowca nie będzie chciał rozwijać nawet połowy tego, co w teorii może mu zaoferować SSC. I raczej niewielu będzie mogło tego doświadczyć – z powodu jednostkowej produkcji i kosmicznej ceny.